O tym jak zmieniona podstawa ogranicza prawa nauczyciela do dostosowania rozkładu programu do potrzeb swoich uczniów. Podpisaniem przez Prezydenta RP zakończył się pierwszy akt ogólnonarodowej sztuki, który dla jednych jest dramatem, dla innych – peanem wyzwolenia. Mowa o tak zwanej reformie edukacyjnej (nie można się obejść bez zastrzegającego zwrotu „tzw.”, skoro „reforma” ma oznaczać działania progresywne, a obecne zmiany są głównie powrotem do przeszłości).
Prologiem było cofnięcie decyzji, by edukację rozpoczynały dzieci sześcioletnie, przy okazji radykalnie wzmocniono rolę kuratora i uzaKręgosłup szkoły czyli podstawa programowależniono wybór tego urzędnika bezpośrednio od woli ministra. Nawiasem mówiąc – ciekawe, ilu entuzjastów tamtej decyzji ma wnuki w krajach, w których idą do szkoły pięciolatki i czy też działają na rzecz opóźnienia ich nauki?
O tamtej kurtynie zdążyliśmy już wszakże zapomnieć . Teraz trwa antrakt przed uchwalaniem kolejnych ustaw, do końca zmieniających oblicze „zrujnowanego” systemu polskiej oświaty. Publika stoi w kolejce do bufetu, ale za kulisami personel techniczny uwija się przy zmianie dekoracji. Oto 14 lutego triumfalnie zakończono redagowanie nowych podstaw programowych, pani minister rozporządzenie podpisała. „Cały weekend” mieli autorzy (eksperci) na wprowadzanie poprawek. Ciekawe, ile z setek krytycznych i dobrze udokumentowanych uwag zostało uszanowanych? Zobaczymy niebawem, ponieważ teraz nareszcie wydawnictwa mogą ruszyć z masowym drukiem przygotowanych już dawno „preprintów” podręczników.
W ożywionej debacie nad treściami bez większego echa przemknęła zmiana największa. Ta, nad którą powinniśmy bardzo głośno rozprawiać, bo w burzycielskim zapale sięga szerzej, niż jakiekolwiek niedoróbki czy manipulacje przy treściach programowych. Otóż umknęła publicznej i eksperckiej uwadze cecha przeforsowanej zmiany w podejściu do zarządzania edukacją: ograniczenie prawa nauczyciela do dostosowania rozkładu programu do potrzeb swoich uczniów.
Wielką zdobyczą poprzednich modyfikacji oświaty było odejście od sztywnych programów, wyznaczających tematy każdej lekcji. Odważono się przyznać nauczycielom prawo, by – znając możliwości danej klasy – odpowiednio układali rytm nauczania, mając na to cały, trzyletni etap. Nie każdy nauczyciel korzystał z tej szansy, ale ona zawsze była i to było ważne. Wolność nie oznacza przymusu wykorzystywania wszystkich furtek, wolność oznacza sam fakt, że istnieją i istnieje wybór szlaku, którym się dąży do celu. Obecne „podstawy programowe” (znowu złe określenie, gdyż oblig realizowania treści w konkretnych latach edukacji to de facto powrót do programów szkolnych) określają, co ma uczeń wiedzieć na koniec każdej klasy. Możliwość indywidualizacji tempa i układu nauczania została nauczycielom i dzieciom odebrana.
Nie wiem, jak skomentować fakt, że tak poważne ograniczenie autonomii szkoły nie wywołało protestów. Czy nie zdajemy sobie sprawy z konsekwencji, bo z posiadanej przez kilkanaście lat wolności nie umieliśmy korzystać? Jeżeli tak było, to być może zasługujemy na zniewolenie? Być w kształceniu nauczycieli nie podkreślaliśmy dostatecznie szans, jakie dawała możliwoś
, by rozkład szkolnych tematów negocjować z uczniami, by przy nim majsterkować – nie dla samego majsterkowania, ale dla lepszego dostosowania nauki do konkretnych warunków?
Zmiany z lat dziewięćdziesiątych minionego wieku awansowały nauczyciela do roli eksperta w dziedzinie planowania programu dla swoich uczniów. Jeżeli z niej bez żalu rezygnują, to może faktycznie ci, których dotkną zwolnienia, dobrze się odnajdą w straży miejskiej, gdzie jedno z wojewódzkich miast oferuje im nieograniczone możliwości zatrudnienia? Sądzę, że informacja o owej „szansie” wywoła wielkie wzburzenie środowiska pedagogicznego. Szkoda, że część tego wzburzenia nie dotyczyła utraty kolejnej przestrzeni autonomii szkolnej. Nauczyciele ponownie wracają do roli posłusznego realizatora szczegółowego rozkładu programu – ale być może nigdy nie chcieli z tej podrzędnej roli zrezygnować?
Czekam z nadzieją na protesty środowiska pedagogicznego, które dowiodą, że się mylę, że wiemy, co nam odebrano. Już za późno na zahamowanie niedobrej zmiany, zresztą ona jest jak walec, który się toczy niezależnie od woli narodu – ale warto wiedzieć, co się straciło, by wiedzieć, jakie ruiny trzeba będzie kiedyś odbudować…
Zofia Grudzińska