Kultura edukacyjna

W ramach obszaru KULTURA EDUKACYJNA, najbardziej poruszającym dylematem okazały się prace domowe w polskich szkołach. Dyskusja o tym, czy zadania domowe mają sens i ile powinno się zadawać, toczy się na świecie od dawna, ale w Polsce w ostatnich dwóch latach nabrała szczególnego impetu. Coraz częściej pojawiają się głosy, że dzieci i młodzi ludzie zbyt wiele godzin spędzają na ich odrabianiu, co odbiera im czas na spokojne bycie z rodziną i rówieśnikami, zabawę i odpoczynek czy na rozwijanie własnych pasji.

Z analiz Instytutu Badań Edukacyjnych (2015) wynika, że polscy nauczyciele są mocno przywiązani do tej formy pracy. Na przykład poloniści i matematycy nie wyobrażają sobie skutecznego nauczania bez ok. pół godziny pracy domowej dziennie. Okazuje się więc, że polskie nastolatki na naukę jedynie tych dwóch przedmiotów przeznaczają tygodniowo więcej czasu niż wynosi średnia w krajach OECD – 4,5 godziny (badanie PISA, 2012). Co więcej z wielu badań widać, że zadawanie większej ilości prac domowych nie musi przekładać się na wzrostu efektywności nauczania. Natomiast nadmierne obciążanie nimi dzieci i młodych ludzi może nawet prowadzić do spadku ich osiągnięć edukacyjnych. I jeszcze jedno – prace domowe mogą powiększać różnice edukacyjne między dziećmi z rodzin o różnym statusie społeczno-ekonomicznym i kapitale kulturowym. Uczniowie z uboższych domów nie zawsze mogą liczyć na wsparcie rodziców w odrabianiu lekcji, często nie mają nawet w domu wygodnego miejsca do pracy, dobrego komputera i szybkiego łącza internetowego, poza tym zostaje im mniej czasu na naukę, bo pomagają w domu lub na gospodarstwie.

 

Rzecznik Praw Dziecka zwraca uwagę… 

W ubiegłym roku dwukrotnie w tej sprawie głos zabrał nawet Rzecznik Praw Dziecka, w odpowiedzi na skargi rodziców i samych uczniów. „Uczniowie są przemęczeni, zniechęceni do zajęć, szkolnych, nie mają możliwości odpoczynku oraz szans na realizowanie i rozwijanie pasji. Nauczyciel zadający obszerną pracę domową zwykle nie wie o pracach zadawanych z innych przedmiotów, czego efektem jest wielogodzinne spędzanie czasu przeznaczonego na odpoczynek na nauce – nawet do późnych godzin wieczornych” – czytaliśmy w piśmie Marka Michalaka skierowanym do MEN.

Ministerstwo odpowiedziało: „Celem zadawanych uczniom prac domowych jest wspomaganie pracy dydaktycznej nauczyciela, ponieważ są one cennym sposobem utrwalenia lub sprawdzenia wiadomości zdobytych podczas zajęć lekcyjnych, pod warunkiem, że uczeń opanował treści nauczania w wyniku przeprowadzonych w szkole zajęć i jest w stanie samodzielnie zadania domowe wykonać. (…) Samodzielne wykonanie pracy domowej powinno być dla ucznia źródłem satysfakcji i motywacji do nauki. Podejmując decyzję dotyczącą liczby oraz jakości zadawanych prac domowych nauczyciel powinien brać również pod uwagę obciążenie uczniów wynikające np. z realizacji innych przedmiotów. Im młodszy wiek dziecka, tym więcej czasu po powrocie ze szkoły powinno ono odpoczywać i bawić się. Natomiast im starszy uczeń i wyższy etap edukacyjny, tym cenniejsza jest jego praca samodzielna.”

Nie sposób z tym dyskutować. Tak powinno być. Ale niestety często nie jest.

 

Pomagają się uczyć czy zniechęcają do nauki?

Gdyby urządzić sąd nad pracami domowymi, obie strony sporu miałyby mocne argumentów. Obrońcy twierdzą, że utrwalają wiedzę, pomagają zrozumieć, przetwarzać informacje, uczą systematyczności, organizacji czasu i samodyscypliny i przygotowują do pracy zawodowej, nie mówiąc już o egzaminach. Przeciwnicy mówią, że uczą tylko rutynowego powtarzania czynności nabytych na lekcjach, ograniczają czas na własny rozwój, życie rodzinne i kontakty towarzyskie, że męczą i nużą, demotywują i zniechęcają do samodzielnego uczenia się. Jedni i drudzy mogliby się powołać na wyniki badań, co więcej – jedni i drudzy mieliby dużo racji.

Warto tu jeszcze dołożyć dwa przeciwstawne, ale całkiem racjonalne argumenty. Praca w domu to – jakby nie liczyć – dodatkowy czas spędzony na edukacji, który można policzyć. To jakby ekstra 2-3 miesiące nauki w roku szkolnym. Czy naprawdę stać nas, by z tego rezygnować? I mocny argument przeciwstawny: dzieci i nastolatki na ogół nie cierpią prac domowych (dorośli zresztą zwykle też), a w XXI wieku dużo ważniejsza niż wiedza, która się stale dezaktualizuje, jest wewnętrzna potrzeba ciągłego uczenia się, szukania swojej drogi, ciekawość i radość z pokonywania trudności. Jeśli jest coś, co je zabija, to trzeba to zlikwidować lub ograniczyć do minimum.

Nie wiemy wprawdzie, jaki byłby wyrok sądu, wiemy natomiast, że sami w naszych szkołach musimy dziś stanąć nie tyle w roli sędziów, co „mediatorów” i próbować znaleźć takie rozwiązanie, by straty nie przeważały nad korzyściami.

Bo praca domowa rozumiana jako wszystkie edukacyjne działania, które dziecko podejmuje poza lekcjami w szkole na pewno nigdy nie zniknie. Młodzi ludzie uczą się zresztą coraz więcej z innych źródeł i w innych okolicznościach. I to zjawisko będzie się nasilać. Ważne żeby to, czego uczymy się w szkole i to, co rozwijamy poza szkołą nie pozostawało w izolacji czy konflikcie, żeby te rzeczy „widziały się” nawzajem. Nie możemy więc upierać się przy XIX-wiecznej formule „ćwiczenia do odrobienia”, bo to nie działa tak, jak kiedyś. Pracę w domu trzeba wymyślić na nowo. A skargi rodziców do RPO to tylko drobne ślady dużo głębszego pęknięcia wymagającego przebudowy gmachu edukacji. Debata o zadaniach domowych to dobry początek większej rozmowy o strategiach uczenia się przez całe życie (Life Long Learning) i w każdej jego chwili, całą dobę przez cały tydzień (World Wide Learning) oraz – fundamentalnej debaty o edukacji na miarę dramatycznych wyzwań, które stawia przed szkołą XXI wiek.

 

Ile zadawać? Więcej, mniej a może wcale?

Nie ma oczywiście jednej obiektywnej miary. Widać to w klasach, gdzie jedni uczniowie chcieliby pracować więcej, inni – mniej. Większość rodziców narzeka na nadmiar zadań, ale prawie zawsze znajdzie się ktoś, kto uważa, że pracy domowej jest za mało. Widać to także, gdy przyjrzymy się szkołom, choćby liceom – są takie, które słyną z konieczności „kucia”, w innych, także dobrych – zadań domowych jest znacznie mniej. Jeszcze gdzie indziej prawie nie ma zadań, są za to wymagające projekty.

Także całe systemy edukacyjne różnią się między sobą.  I tak 15-latki w Szanghaju spędzają nad zadaniami tygodniowo 13,8 godziny, ale osiągający wysokie wyniki w międzynarodowych badaniach Finowie – tylko 2,8 godziny. Średnia OECD to 4,6 godziny, polskie nastolatki z 6,8 godz. są wyraźnie powyżej. W wielu szkolnych okręgach w USA przyjmuje się opartą na badaniach zasadę, że począwszy od 6-go roku życia można zadawać nie więcej niż 10 minut pracy domowej dziennie, dodając kolejne 10 minut w każdej kolejnej klasie – w przypadku polskich dzieci oznaczałoby to np. 30 minut w klasie drugiej, 70 minut w klasie szóstej. Uważa się też, że domowa praca ucznia nie powinna przekroczyć 120 minut dziennie! Zachęcamy, by sprawdzić, ile czasu efektywnej pracy zajmują uczniom różnych waszych klas zadania domowe. W 2016 roku tysiące hiszpańskich rodziców i nauczycieli  zastrajkowało z powodu przeciążania dzieci zadaniami. 80% rodziców uważało, że zadań jest za dużo, a ponad połowę – że źle wpływa to na ich życie domowe. Polscy rodzice raczej nie wyjdą w tej sprawie na ulice, ale często mają poważne pretensje do szkoły, a więc także jej dyrektora.

„Dziecko moje wraca do domu ok. 17.00, bo oboje z mężem pracujemy, obiad i ok. 19 zasiadamy do pracy domowej (4 klasa). Odrabiamy do 21 lub 22 – rekord 22.20. Jeżeli dziecko nie rozumie jakiegoś tematu, to nie ma kiedy mu wytłumaczyć, bo po 22 to i ja mam mętlik po całym dniu. O przygotowaniu do klasówki nie wspominam. Miesiąc temu z matematyki na weekend miał zadane 25 zadań. Zaczęliśmy w sobotę o 12, skończyliśmy w niedzielę o 15, a gdzie inne przedmioty…” pisze na portalu „Gazety Wrocławskiej” załamana matka. W wielu domach prace domowe są źródłem napięć, a nawet konfliktów. Dzieci i nastolatki się ociągają i oporują, rodzice próbują ich kontrolować, a nawet poprawiać  wykresy czy wypracowania.

W Polsce rzadko słychać głosy, że należy zadawać jeszcze więcej. Na szczęście, bo z badań wynika, że w przypadku młodszych uczniów – mniej więcej od I do VI klasy, nie widać wyraźnego wpływu prac domowych na osiągnięcia edukacyjne. W starszych klasach zadania pomagają się uczyć, ale przy nadmiernym obciążeniu, efekt bywa odwrotny. Stres i zniechęcenie obniża motywację i zamiast poprawiać wyniki, je pogarsza. Trzeba więc raczej zmniejszać obciążenie, zwłaszcza młodszych dzieci, a starszym uczniom zadawać mniej, ale w bardziej przemyślany sposób. Bo czasem mniej znaczy więcej. Za to zadanie musi być mocno powiązane z tym, co działo się na lekcjach, powinno też trafiać w tzw.  „strefę najbliższego rozwoju”, czyli ma być na tyle łatwe, by uczeń mógł je sam rozwiązać, a równocześnie musi zawierać jakieś wyzwanie, popychać do przodu.

Co bardziej radykalni rodzice, a nawet nauczyciele i dyrektorzy postulują całkowite odejście od prac domowych. Dariusz Chętkowski, polonista z Łodzi  znany z ostrych poglądów, tak pisze na swym blogu: „Prace domowe to skutek choroby, która dręczy polską oświatę. Albo twórcy podstaw programowych nie umieją liczyć, ile typowy nauczyciel jest w stanie nauczyć dzieci na swoich lekcjach, albo nie znają realiów polskiej szkoły. Podejrzewam, że jedno i drugie. Programy tworzone bez serca, lekcje prowadzone bez ducha – w efekcie cała robota musi być wykonana przez uczniów w domu. A co do standardów, o które apeluje Rzecznik, to sprawa jest prosta. Cała nauka w szkole, a zadania domowe tylko dla chętnych i na szóstkę (dla najbardziej ambitnych).” Nie wdając się tu w polemikę z tą radykalną tezą, chcemy jedynie pokazać, że gdy brak jest poważnej debaty, nauczyciele i szkoły szukają rozwiązań w osamotnieniu i bez wzajemnego wsparcia. Jesteśmy skazani na eksperymenty, których obiektem stają się dzieci.