Pociechy zdrowe i bezpieczne, ale czy na pewno i za jaką cenę?

Czy rozporządzenie regulujące warunki BHP w szkołach jest konieczne, czy nie? To kontrowersyjne pytanie. Można argumentować, że szkoła powinna sama tworzyć odpowiednie regulaminy

… zgodnie z Prawem Oświatowym ( art. 10. 1 stanowi, że odpowiedzialny jest za to organ prowadzący, który może wprost zlecić te zadania dyrekcji). Ale po co, skoro im więcej centralnego sterowania, tym wygodniej dla władz? Tymczasem nawet przy stuprocentowym odgórnym sterowaniu wypadki i zaniedbania zdarzać się będą.

Przede wszystkim smutna refleksja dotycząca autonomii szkół. Niby jest gwarantowana. Musi być, po prostu dlatego, żeby można było na poszczególne szkoły (dyrektorów) zrzucać odpowiedzialność np. za niskie wyniki w egzaminach zewnętrznych… za niezadowolenie rodziców, którzy żądają spełnienia marzeń obudzonych przez publiczne obietnice urzędników państwowych, którzy przecież ich nie muszą realizować… za brak szafek w sytuacji, gdy akurat gmina wydała wszystkie pieniądze na wyposażenie pracowni specjalistycznych w szkole podstawowej…

Więc niezależnie od tego, czy zapisy rozporządzenia są słuszne, czy nie: jak to jest z tą autonomią? Czy naprawdę centralne urzędy wychodzą z założenia, że dyrektorom i nauczycielom przyświeca idea dręczenia swoich uczniów i utrudniania im życia? Czy tak buduje się zaufanie społeczne?

A teraz konkrety:

– pojawia się nowa jednostka biurokratyczna: rejestr wyjść grupowych. Wychodząc na przechadzkę do parku sąsiadującego ze szkołą, ale poza jej gruntami, nauczyciel musi wypełnić kartę. Następnie musi ją przekazać osobie odpowiedzialnej za prowadzenie rejestru. Osoba ta wprowadza „wyjście” do owego (również nowego) dokumentu, który ma być przechowywany w archiwach szkolnych – jak długo? Tego niestety rozporządzenie nie określa. Można więc będzie za jakieś dziesięć lat, chcąc „uwalić” niewygodną dyrektorkę, zarzucić jej, że nie da się w szkolnych dokumentach wyszukać karty wyjścia do parku klasy „drugiej c” sprzed dziewięciu lat, które to wyjście pamięta obecna radna, a wtedy matka ucznia Bartusia.

– naprawdę rozpaczliwie jest z zapisem § 4.1.2: „Zajęć wymagających intensywnego wysiłku umysłowego uczniów nie planuje się po szóstej godzinie zajęć w danym dniu”. Pospieszna ankieta wśród dziewięciorga akurat dostępnych uczniów dowiodła tego, co wie każde z nas: nie sposób ustalić jednoznacznie, czy takiego wysiłku wymaga historia, fizyka czy może katecheza. Jedyne, co się ostało, to w-f i zajęcia edukacji artystycznej (aczkolwiek przytomny chłopiec zauważył, że to tylko w wersji praktycznej, bo już kiedy pani robi im zajęcia z interpretacji malarstwa romantycznego, to on się naprawdę poci z wysiłku umysłowego). Wobec tego może należałoby, skoro już się chce wszystko regulować, napisać wprost, że po godzinie szóstej przewiduje się jedynie w-f?  W przeciwnym razie uczciwie działająca dyrektorka powinna zorganizować powszechne referendum z udziałem wszystkich uczniów… albo wielogodzinną debatę systemem  „co-resolve”…  a i tak, gdyby dla kogokolwiek okazała się niewygodna, można wysunąć zarzut, że nie realizuje rozporządzeń. No i już można szykować konkurs na nowego dyrektora.

 

Kolejne paragrafy są jasne i nie wymagają kontestacji, a pochwalić należy w szczególności § 10.3, w którym mowa o zapewnieniu dostępu do wody pitnej. Poidełka szkolne kosztują około półtora tysiąca złotych, a w wielu miastach wodociągi dostarczają wody o takich właśnie „pitnych” parametrach. Alternatywnie sklepiki szkolne mogą dysponować wodą butelkowaną (rozporządzenie mówi o „dostępie”, czy to oznacza „bezpłatny dostęp”, czy też można oczekiwać, że uczniowie tę wodę będą kupować?)

 

– co do przerw: § 13.2 zaleca, by przerwy odbywały się na świeżym powietrzu „jeżeli pozwalają na to warunki atmosferyczne”. Otóż znowu klops interpretacyjny, chociaż wierzę, iż w poczciwych intencjach. Co dla jednego „pozwala”, dla drugiego może być „ulewą zagrażającą zdrowiu”. Kiedy uczyłam w Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie (a jest to prowincja o bardzo deszczowym klimacie), zasadą było, że na czas przerw uczniowie OBOWIĄZKOWO opuszczali gmach szkolny i bawili się na obszernych boiskach i placach. Deszcz, śnieg, chłód – nic nie szkodzi. Trzeba było się tylko ciepło ubrać. Przez cały rok tylko raz byłam świadkiem, że ogłoszono  „dzień wewnętrzny” – zawierucha była taka, że nie widać było osoby stojącej na odległość wyciągniętej ręki.

Ponownie więc może się okazać, że Pan Ipściński, chcący zastąpić obecnego dyrektora, a prywatnie tatuś Bożenki, wytacza działa „nie przestrzegania rozporządzenia”.

 

– obowiązek sprawowania opieki na uczniami w czasie przerw nie może być kontestowany, ale w innych krajach spada on na personel pomocniczy: asystentów nauczyciela (których zatrudnia się w o wiele większej liczbie). Za to asystenci mają przewidziane przerwy w czasie zajęć. Maszynka się kręci, nie ma utrudzonych pedagogów, którzy przez kolejnych pięć godzin zegarowych teoretycznie nie powinni nawet odwiedzić ustępu. No, cóż: przynamniej dyrektorka chcąca się pozbyć niepokornego nauczyciela musi tylko zorganizować kilka dni obserwacji, by go przyłapać na zaniedbaniu obowiązków wymienionych w rozporządzeniu

 

– co do długości przerw, od zawsze jest dla każdego praktykującego nauczyciela tajemnicą, czemu akurat 45 minut uważa się za kres wytrzymałości KAŻDEGO ucznia w KAŻDYM wieku (nudne lekcje wyczerpują już po kwadransie, a jeśli robimy coś interesującego, to na dźwięk dzwonka odzywa się chór zawiedzionych dziecinnych głosów). I czemu  10 minut jest minimalnym czasem restaurowania mocy umysłowych? Gdzie są badania naukowe potwierdzające tę zgrubną intuicję rządzących?

Co prawda mieliśmy dotychczas do czynienia z sytuacją, w której szkoły miały prawo przebieg dnia organizować dowolnie (w wielu krajach prowadzi się bloki półtoragodzinne, po których następuje dwudziestominutowa przerwa, a po kolejnym bloku przerwa godzinna, w tym czas na spożycie posiłku). Jeden tylko punkt zapisu jest prawidłowy: by decydowała o tym cała wspólnota szkolna (§ 13.4). Tak powinno być we wszystkich wcześniej omawianych wypadkach, zamiast regulować odgórnie rozporządzeniem. Ale cóż: w tym wypadku nie można załatwić niewygodnego dyrektora, skoro długość przerw została ustalona w trybie konsultacji społecznych. I tak się uczymy współodpowiedzialności. Brawo, MEN! W świetle całokształtu prac tego organu nasuwa się pytanie: czy ten demokratyzujący zapis to był niezamierzony „wypadek przy pracy”?

 

– przeszkolenie w zakresie pierwszej pomocy (§20.2) powinni przechodzić również wszyscy uczniowie; czemu i tego nie wpisać do rozporządzenia?

 

– w sprawie wycieczek: § 31 stanowi, że dyrektor(ka) reguluje liczbę opiekunów oraz sposób zorganizowania opieki (uwzględniając konkretne warunki). Samo w sobie stwierdzenie, że liczba opiekunów powinna zależeć od sytuacji, jest rozsądne; pytanie tylko, czy kierowanie tego wymagania wyłącznie do dyrekcji nie obciąża jej nadmiernie, bo dotyczy nie tylko wycieczek, ale i zajęć prowadzonych poza terenem szkoły – a więc na przykład wspomnianej przechadzki drugoklasistów do sąsiedniego parku. Im więcej centralnego regulowania, tym mniej rozsądku w codziennych poczynaniach… za to oczywiście tym więcej okazji do „usadzania” czy „wykopywania” niewygodnych jednostek.

 

– w razie wypadków, czego sobie nie życzymy, ale jako pracownica szkoły wolałabym jednak wiedzieć wprost, że mam obowiązek zawiadomić jakiś „podmiot ustawowo powołany do niesienia pomocy osobom w stanie nagłego zagrożenia zdrowia i życia” (§ 39). Na terenie szkoły idealnie byłoby powiadomić osobę sprawującą opiekę pielęgniarską, lepiej przygotowaną do decydowania, czy „wypadek” wymaga interwencji lekarskiej/pogotowia/psychologicznej. Skoro już bowiem regulujemy centralnie, róbmy to jednoznacznie. Inaczej otwiera się ponownie możliwość załatwienia nauczycielki, która w zeszłym roku nie chciała Kubusiowi poprawić stopnia… Prawdopodobnie zaś takie zapisy są bardziej stosowne w regulaminie szkoły.

 

Wreszcie wielka nieobecna: w całym rozporządzeniu poświęconym bezpieczeństwu, higienie i zdrowiu uczniów i uczennic ani słowo nie pada o hałasie. Tymczasem „przegląd badań krajowych i zagranicznych wykazał niekorzystny stan warunków akustycznych w szkołach polskich. Wysokie poziomy hałasu związanego z aktywnością dzieci występują zwłaszcza w korytarzach podczas przerw i salach gimnastycznych szkół podstawowych (równoważne poziomy dźwięku A przekraczają często 80-90 dB). Poziomy hałasu w klasach podczas zajęć lekcyjnych wahają się w granicach 53-77 dB i zależą od rodzaju zajęć. Średnie poziomy hałasu tła w klasach, tj. hałasu przenikającego do klas od wszystkich źródeł hałasu, wynoszą 40-50 dB i przekraczają wartości graniczne (35-40 dB) ustalone w przepisach krajowych i zagranicznych ze względu na niezakłócony odbiór mowy.

Hałas szkolny o wysokich poziomach może oddziaływać negatywnie na zdrowie i samopoczucie uczniów i nauczycieli, może również zakłócać odbiór i zrozumienie mowy oraz utrudniać proces edukacji” CZYTAJ WIĘCEJ .

Kiedy jako Ruch Społeczny Obywatele dla Edukacji wystosowaliśmy do MEN petycję w tej sprawie, dowiedzieliśmy się, że „obowiązek zapewnienia odpowiednich warunków należy do dyrektora”. No i załatwione. Nie można tak było z większością paragrafów tego rozporządzenia?

 

Zosia Grudzińska