Niniejszy tekst zapewne będzie kontrowersyjny. Nie twierdzę, że odkryłam kamień filozoficzny, remedium na wszelkie problemy, złotą pigułkę. Postarałam się tylko uczciwie sformułować swój głos w pewnej dyskusji.
Na FB pojawia się anegdotka o nocnym telefonie od rodzica do nauczycielki, która reaguje oburzeniem „panie, o tej porze ja śpię”! na co rodzic wyjaśnia: „a ja właśnie nie śpię, bo wraz z dzieckiem przycinam kasztany do zadanej przez panią pracy domowej”…
Opis faktów: Anegdotka przekazuje wyraz bezsilnego oburzenia rodzica.
Diagnoza: Nauczyciele zadają za dużo jest prac domowych.
Wniosek I: Fatalni nauczyciele, nie umieją zorganizować pracy tak, by nie było prac domowych.
Wniosek II: Leniwi nauczyciele, nie chce im się uczyć, przerzucają odpowiedzialność na rodziców.
Reakcja emocjonalna: Nie lubię nauczycieli. Są… (tu wpisać dowolne negatywy).
Fakty kontekstowe:
Niektórzy nauczyciele zadają za dużo. To nie jest jakieś nowe zjawisko. Zapewne obecnie sytuację modyfikują trzy okoliczności:
a/wzrasta obciążenie pracami domowymi ze względu na systematyczne rozszerzanie zakresu treści stanowiących podstawę programową (a więc katalog wiadomości i umiejętności obowiązkowych dla ucznia na danym etapie kształcenia; jest to równoznaczne z wpisaniem w obowiązek nauczyciela zaznajomienie uczniów z tymi wiadomościami i stworzeniem im szansy do opanowania tych umiejętności);
Zgodnie z opiniami naprawdę niekiepskich ekspertów (odsyłam do opinii o nowej podstawie programowej zgłoszonych w trybie konsultacji społecznych w lutym-kwietniu 2017 roku), obecna podstawa programowa jest jeszcze bardziej przeładowana, niż dwie poprzednie. W szczególnej sytuacji znaleźli się uczniowie siódmej i ósmej klasy idący „całkiem nową” podstawą programową, którzy musieli opanować więcej treści w ciągu jednego roku nauki, niż ich poprzednicy.
b/procesy destabilizacji systemu oświaty, będące wynikiem ostatniej reformy, spowodowały, że rodzice uwrażliwili się na kwestie edukacyjne;
c/w odpowiedzi na żądania płacowe nauczycielskich związków zawodowych rządzący uruchomili narrację, w której dyskredytują nauczycieli.
Nie należy się dziwić, że ludzie reagują „jak ludzie”, szczególnie rodzice zdenerwowani tym, że ich pociechy wciąż siedzą nad lekcjami. Pomijam kwestie praktyczne i odwieczne: organizacji czasu (siadam do nauki dopiero wieczorem, gdy rodzice są w domu); manipulacji (surfuję, a gdy rodzice wchodzą do pokoju, rzucam się do podręcznika) i kilku innych „acji”. Zwróciłam za to uwagę na aspekt dotyczący samej dyskusji. Po pierwsze, większość wypowiedzi opartych jest na wyrywkowych danych, ale formułowana jest jako „prawda absolutna”. Po drugie, wiele wypowiedzi w ogóle nie opiera się na danych, stanowi jedynie emocjonalną reakcję. Po trzecie i najważniejsze: większość wypowiedzi wpisuje się w facebookowy „ping-pong”, którego celem (poza ulżeniem emocjom) jest odbicie piłeczki. W zapale gry zapominamy, że najsensowniej byłoby się skupić na rzeczowej analizie zagadnienia.
Marzy mi się dyskusja, która rozpoczyna się od postawienia i skonkretyzowania problemu. Która ma też wyraźnie określony cel (dla skarżących się na nadmiar prac domowych swojego dziecka: co zrobić, żeby ich było mniej?). Wtedy łatwiej o rozwiązania, z których kilka może się okazać sensownych, praktycznych i przynieść autentyczną zmianę. Na przykład: jeśli sądzimy, że przyczyną może być brak kompetencji pedagogicznych nauczycieli – zwrócić uwagę nauczycielowi na problem w formie rzeczowej, a jeśli nie będzie odzewu, wnioskować u dyrekcji szkoły (natarczywie, nie ustępując!) o zorganizowanie dla nich jakiejś formy doskonalenia zawodowego. Żeby potrafili lepiej rozkładać pracę na lekcjach w szkole, żeby potrafili zadawać prace domowe adekwatne do możliwości uczniów, żeby potrafili sprawnie się komunikować z rodzicami… Jeśli zaś okaże się, że przyczyną jest przerost treści w obowiązującej podstawie programowej – trzeba organizować protesty społecznej, żeby wymusić na ministerstwie jej modyfikację. Jeśli uważamy, że nauczyciel jest leniwy albo złośliwy, trzeba też przekazać swoje zdanie dyrekcji, z tym, że dobrze by je było rzeczowo udokumentować.
Inaczej gadamy, by gadać (ale to może też być środkiem zaspokojenia jakiejś potrzeby, natomiast nie doprowadzi do zmiany w sytuacji szkolnej dziecka)…
Zofia Grudzińska