Nie dostałam się do szkoły…

Od Pawła Lęckiego, niezrównanego obserwatora rzeczywistości, nauczyciela II LO im. B. Chrobrego w Sopocie:

Dzień dobry, nie dostałam się do szkoły i mam takie pytanie. Ja mam odpowiedzi niewiele, choć próbuję ich udzielać. Jestem przewodniczącym komisji rekrutacyjnej w kraju, w którym Minister Edukacji chodzi na msze święte i modli się do nieba, gdy na ziemi dzieją się rzeczy wyjątkowo ważne.

Zanim się w ogóle zaczną, znowuż przychodzi rodzic, który przynosi zmienione wyniki egzaminów po szkole podstawowej. Był na wglądzie, uznali wątpliwości, ale już do systemu nowych wyników nie można wprowadzić. Trzeba więc ręcznie, co nie samo w sobie jest problemem. Kłopot polega na tym, że dzięki zmianie wyników, mógłby się dostać do szkoły. Akurat nie mojej, ale być może innej. System nie przewiduje takich sytuacji. A przecież listy są już gotowe.

Od razu pojawia się pytanie, a co będzie, gdy uczeń przyniesie nowe zaświadczenie już po zakończeniu rekrutacji. Przecież chyba nikt nie wpadnie na to, żeby w takim przypadku informować tych, co już się dostali, że to jednak był taki falstart i tak naprawdę ich nie ma, bo musi wejść ktoś, komu zamieniono wyniki egzaminu.

W moim kraju nikt nie zna odpowiedzi na takie pytania, ale za to wszyscy znają dużo cytatów z Biblii. Tylko mało jest tam o rekrutacji podwójnego rocznika, bo komuś nostalgia za dawnymi czasami przesłoniła fakty. I zrobił reformę, która nic nie wniosła. A za to skrzywdziła ludzi.

Gdy pojawiają się listy zakwalifikowanych, z pozoru nie ma dramatów. Rodzice i dzieci robią zdjęcia. A do szkoły zaczynają się telefony. Głównie od tych, którzy się nigdzie nie dostali. Zawsze tacy byli, ale nigdy tak dużo. I nigdy z tak wysokimi punktami. Pytają głównie o progi, a dostępu do nich nie przewiduje system elektronicznej rekrutacji. Dlaczego? Nikt nie wie. My ogłaszamy wszędzie, ale część szkół z tajemniczych powodów ukrywa. Ludzie więc chodzą lub dzwonią, żeby się dowiedzieć.

Ukryte jest również miejsce pod kreską, czyli miejsce, które ma znaczenie ogromne, gdy ktoś, kto się dostał, jednak nie przyjdzie, bo gdzieś indziej był pod kreską bardzo blisko. Uczniowie i rodzice nie widzą tego u siebie, muszą przyjść do nas. Więc tak pielgrzymują, a ja i moi koledzy i koleżanki pokazujemy, tłumaczymy, staramy się coś doradzić.

Ale my też nie znamy progów w innych szkołach, więc radzimy w ciemno. Gdy ktoś przychodzi i ma punktów poniżej setki, mogę doradzić technikum, gdyż zawsze to robiłem. Ale co doradzić uczniowi, który ma punktów ponad 150 i w tym roku też ma szansę, uczyć się w technikum, choć inaczej widział swoją przyszłość. To nie jest problem techników i szkół branżowych. One mają swoje problemy, których rozwiązania również nie da się wymodlić. To są często bardzo dobre szkoły. Ale nie można zmusić na siłę ludzi, żeby się w nich uczyli. Można najwyżej zachęcać dobrą ofertą. I znowuż, nie przewiduje się kształcenia techników kapłanów. A chyba w tym kraju byłoby wyjątkowe wzięcie.

Rodzice są w większości bardzo przyjaźni. Mimo problemów, starają się znaleźć jakieś rozwiązania. Pomagamy w tym, czym możemy. A możemy bardzo mało. Bo taki jest system. Niewielu robi dziwne rzeczy. Ktoś daje mi wizytówkę, która oznacza, że jest kimś ważnym. Dla mnie akurat tak samo, jak każdy inny bez wizytówki. Ktoś inny straszy znajomościami z kuratorem, gdy tłumaczę, że akurat w ramach rekrutacji główne decyzje podejmuje komisja i niewiele dadzą spotkania z dyrektorem, gdyż ten powie dokładnie to samo. Ale jakoś rozumiem, bo ten kraj żyje strachem.

Czasem zdarzają się błędy po naszej stronie. Te łatwo jest naprawić. Bo my staramy się dbać o ludzi, choć nie jesteśmy idealni. Ale wobec błędu reformy niewiele możemy zrobić. Przyjmujemy papiery, wydajemy papiery, dajemy papiery do podpisania, produkujemy papiery, jakby lasy były nieskończone. Chyba nigdy tyle papierów nie zostało stworzonych zupełnie bez sensu, a tak staramy się przecież dbać o ekologię. No ale faktycznie, to Polska, niektórzy mówią, że to nawet lepiej, że robi się ciepło, a zmiany klimatu to bzdury. To możemy sobie pozwolić na straty papieru. I najwyraźniej na straty w ludziach.

Nie widzę akurat płaczących, ale to być może dlatego, że głównie odbieram telefony. Gdy odkładam słuchawkę, już dzwoni ktoś inny. Czasem nie odbieram, bo rozmawiam z kimś obok. A czasem po prostu mam dosyć. Bo wiem, że znowuż nie będę miał nic sensownego do powiedzenia, więc nie odbieram. Ale za sekundę telefon znowu dzwoni. I podnoszę słuchawkę.

Ale cokolwiek napiszę, jak bardzo udowodnię, że system edukacji w Polsce zmierza ku katastrofie, to przecież będą rosły sondaże partii rządzącej. Jak dużo napisze się o tych, którzy się nie dostali, to konferencje będą o tych, którzy są już w szkołach. O ile na konferencje pozwoli rozkład mszy świętych.

Poprzedni Minister Edukacji siedzi w Brukseli, gdyż ma problem ze wstawaniem do hymnu. Sam tam się nie znalazł. Ktoś na niego głosował. Raczej nie tylko bezdzietni. Bo ci, którzy mają dzieci, chyba jednak tego nie zrobili?

Związki zawodowe już się powoli dogadują z nowym Ministrem. Boją się odpowiedzialności. Strajku na jesieni nie będzie. Rząd mówi o nowych pomysłach, które będą ogłoszone pod koniec wakacji i nie będą to wyższe pensje dla nauczycieli, ale mają ich zadowolić. Nie wiem, jak to się ma wobec sprzeciwu wobec edukacji seksualnej. Pomysły mają powstać na zasadzie burzy mózgów. Więc można z góry domyślać się ich jakości. A w kraju burze w rekrutacji i egzaminach.

Ale przecież ci ludzie, którzy niszczą edukację i chodzą na msze, zamiast na obrady komisji edukacji, nie wzięli się znikąd. Sami się nie wybrali. Sondaże nie rosną same. Może więc nie ma sensu przejmować się tym, że szkoła upada, rekrutacja opiera się na durnych przepisach, których na dodatek nie rozumieją kuratoria, a tracą uczniowie i ich rodzice.

Może właśnie na taki bałagan, na taki brak szacunku wobec ważności ludzi zasługujemy? Może nie warto myśleć o edukacji, gdy wszyscy mogą zastąpić nauczycieli, pełnomocnicy, księża, siostry zakonne, posłowie?

Pan jest uprzejmy, stara się to jakoś wytłumaczyć, mówi mi na koniec jeden z wielu rodziców, którego dziecko się nie dostało.

A Pan, Panie Ministrze, jest w stanie cokolwiek wytłumaczyć komukolwiek, czy znowuż jest na mszy świętej?

Bo mnie za rok już nie będzie. A obawiam się, że Pan i Panu podobni zostaną na dłużej.