Bez sztuki na bezdroża

Plastyka, muzyka, zajęcia praktyczno-techniczne. Coraz ich mniej w polskich szkołach. Są traktowane po macoszemu, jak niepoważne dodatki do „prawdziwych” lekcji. Spojrzeć uczciwie na tzw. ukryty program szkoły to dojrzeć, że do edukacji artystycznej nie przywiązujemy znaczenia. Wszak nie podniesie słupków w rankingach…

Od wielu lat, mniej więcej odkąd zachorowaliśmy na „rozliczalność szkół”, leczymy dżumę cholerą. Rozumiemy, że jednym z powodów wprowadzenia systemu egzaminów zewnętrznych był powszechny i nieunikniony subiektywizm ocen, że piątkowy uczeń  z podstawówki w mieście X ledwie sobie radził w liceum w miasteczku Y. Ale czy to było naprawdę takie straszne, że trzeba było cały system edukacji ubrać w kaftan bezpieczeństwa? Rozumiemy, że niektórzy rodzice kupowali dziecku piątki. Ale czy w imię ich zbłąkanej miłości trzeba było odbierać szkole duszę? A jeśli już egzaminy zewnętrzne, to czy nie można było stworzyć systemu składającego się nie tylko z testów?

Zauroczyły nas statystyki, słupki i rankingi. Tymczasem to są patogeny (cholery), które, jak się wyżej powiedziało, miały uzdrowić edukację chorą na oszustwa (dżuma).

Obie choroby, niestety, śmiertelne. Właśnie przyszło nam umierać, i to już nie jest przenośnia, tylko przerażające fakty (sprawdźcie statystyki zaburzeń psychicznych, w szczególności nastroju – depresji, przyjrzycie się rosnącym liczbom samobójstw i usiłowań samobójstw wśród dzieci i młodzieży). Tragiczne jest to, że znamy, a więc od dawna moglibyśmy stosować, kilka środków zaradczych. Jednym z lekarstw na recepcie, jaką „edu-lekarz” mógłby wypisać choremu systemowi szkolnemu, jest edukacja artystyczna. Spore dawki potrafią postawić na nogi szwankujący organizm pacjenta instytucjonalnego, przywracając środowisku szkolnemu nieco najzwyklejszej radości; pomogą też pacjentom indywidualnym, uczniom, którzy będą mogli zaznać więcej działania poza gorsetem ocen, doświadczyć bodźców pozytywnie karmiących zmysły bez ryzyka nadmiernego stymulowania. Wiele dzieci dozna bezcennego momentu satysfakcji z własnego dzieła, być może przekona się, że nie są takie beznadziejne, chociaż niezbyt dobrze idzie im zapamiętywanie dat i rozwiązywanie równań.

Tymczasem pozwoliliśmy edukacji artystycznej na uwiąd w imię „modernizacji” systemu nauczania. Dzieci muszą „się uczyć”, nie mogą tracić czasu na bębnienie, bazgranie, machanie nogami i odgrywanie teatrzyków. No nie, nikt im tego nie zabrania – ale obowiązkowo w stopniowo zmniejszającym się wymiarze godzin – obecnie w szkołach podstawowych to jedna godzina tygodniowo „muzyki” i „plastyki” – z wyjątkiem ósmej klasy, zapewne aby odebrać ósmakom jakiekolwiek wytchnienie w czasie wytężonego kucia do egzaminu. W szkołach ponadpodstawowych jeszcze gorzej, „jesteście już dorosłi, więc po co wam te bzdety?” – dostaniecie jedną lekcję w pierwszej klasie, ale musicie wybrać, czy to będzie muzyka, czy plastyka – a może zamiast edukacji artystycznej filozofia? No, a potem dość wygłupów, czas się uczyć do matury. I marsz w dorosłość, w której na obcowanie ze sztuką, nawet gdyby była okazja, nie będziecie zapewne mieli chęci, bo szkoła was od tego skutecznie oduczyła!

„Ohydna szkoła w komunistycznym reżimie” zapewniała przez cały okres podstawówki po dwie godziny tygodniowo muzyki i plastyki. W liceum mniej, bo godzinę tygodniowo, za to aż do trzeciej klasy.

To wyrzucanie  edukacji artystycznej na obrzeża oficjalnej edukacji jest naszą wielką tragedią, szczególnie w świetle wniosków, do jakich dochodzą coraz powszechniej specjaliści  edukacji. Kształcenie artystyczne nie jest celem samym w sobie, lecz coraz lepiej udokumentowanym środkiem zwiększającym nie tylko zaangażowanie uczniów, ale i ich możliwości akademickie i intelektualne (jedno ze źródeł: Burton J., Horowitz R,. Abeles H. Learning In and Through the Arts:Curriculum Implications. Center for Arts Education Research, Teachers College, Columbia University 1999; tej kwestii został poświęcony raport Euridyce z 2009 roku). W USA od wczesnych lat 2000 realizowany jest program autorstwa zmarłego kompozytora Leonarda Bernsteina “Artful Learning”. Raport po trzech latach realizacji, opublikowany w 2009 roku (CRESST Report 760, Noelle C. Griffin, and Judy N. Miyoshi – CRESST/University of California, Los Angeles), pozwala stwierdzić pozytywny wpływ na ogólnoszkolną edukację w tych placówkach, które model ten wdrożyły. W dodatku edukacja artystyczna odgrywa wyjątkową rolę w oddziaływaniu na grupy dzieci i młodzieży zagrożone ryzykiem patologizacji (Asbury C, Rich B. Learning, Arts and the Brain: The Dana Consortium Report on Arts and Cognition. Dana Press, New York, NY: 2008).

Każdy szanujący się psycholog potwierdzi też, że przysłowie „muzyka łagodzi obyczaje” można rozciągnąć na sztuki wizualne, że obcowanie z nimi oraz ich uprawianie wzmacnia system emocjonalny i ułatwia osiągnięcie dobrostanu. Kontakt ze sztuką obniża poziom lęku, wyzwala pozytywne emocje, dostarcza prawidłowych wzorców socjalizacji. Arteterapia jest od dawna uznaną metodą oddziaływania terapeutycznego.

Amerykańskie rekiny biznesu w październiku 1996 roku stwierdzają wprost: “… edukacja artystyczna może pomóc niwelować słabości  w amerykańskim systemie edukacji i lepiej przygotować młodzież do uczestnictwa w rynku pracy XXI wieku” (BusinessWeek)

Czyżby w Polsce było inaczej?

Zofia Grudzińska