Mleko rozlane, czyli dlaczego lepiej dyrektorować w przedszkolu

Pełzająca rewolucja „dobrej zmiany” stopniowo ogranicza autonomię szkół, chociaż nie władza odważyłaby się do tego przyznać.                                                                                                                                                                                   

Z ponad rocznym opóźnieniem – za co gorące przeprosiny – wpadło do koszyka „akty prawne do analizy” rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej w sprawie szczegółowej organizacji publicznych szkół i publicznych przedszkoli . Rozporządzenie jest pochodną art. 111 Prawa Oświatowego („Minister określi…” i tu długa wyliczanka, co określi).

Ograniczanie autonomii dyrektorskiej budzi poważne obawy. Te mianowicie, że prędzej czy później ucierpi edukacja, bo z obawy przed naruszeniem jakiegoś przepisu czy też po prostu narażeniem się komuś dyrekcje przestaną podejmować jakiekolwiek decyzje, poza oczywiście tymi, które stanowią bezpośrednią realizację wymogów wynikających z coraz to nowych ministerialnych rozporządzeń.

W poprzedniej ustawie podział odpowiedzialności wyglądał tak: art. 21a. 1 Ustawy o systemie oświaty stanowił, że szkoły „podejmują niezbędne działania w celu tworzenia optymalnych warunków realizacji działalności dydaktycznej, wychowawczej i opiekuńczej […], zapewnienia każdemu uczniowi warunków niezbędnych do jego rozwoju”. Wśród tych działań na drugim miejscu znajdowała się „organizacja procesów kształcenia, wychowania i opieki”. Minister natomiast określał „wymagania wobec szkół i placówek, dotyczące realizacji tychże działań” (poprzez sprawowanie nadzoru pedagogicznego).

A teraz? Szybki przegląd ujawnia kilka poważnych zamachów na autonomię dyrekcji, a więc i zarządzanych przez nie szkół:

W punkcie 5 mamy mianowicie określenie na poziomie rozporządzenia… warunków tworzenia zadaniowych zespołów nauczycielskich… Nie do wiary? A jednak. Dyrektor nie może zarządzeniem określać trybu powoływania wewnętrznych zespołów roboczych??? Nie może tego regulować statut szkoły? A treści rozporządzenia iście rewolucyjne: dyrektor może powołać zespół na czas określony lub nieokreślony, mianuje przewodniczącego na wniosek zespołu, zezwala się łaskawie na możliwość dokooptowania osób spoza personelu placówki… ciekawe tylko, że jeśli dyrektor powoła zespół dla jednego zadania, które powinno być zrealizowane w określonym miesiącu (np. wrześniu), nie wiadomo, co się potem ma dziać, bo rozporządzenie nie określa trybu rozwiązywania zespołu… supozycja jest więc taka, że jakikolwiek powołany zespół ma trwać wiecznie.

Aha, a podsumowanie wykonania tego jedynego zadania (przypominam, we wrześniu!) ma być zreferowane na radzie pedagogicznej kończącej rok szkolny.

Paragraf regulujący maksymalne dopuszczalne liczby uczniów w oddziałach zawiera ciekawostkę: otóż nie ma górnego limitu dla oddziałów powyżej III-ego szkół podstawowych, za to jest limit 25 uczniów pod opieką jednego nauczyciela na zajęciach świetlicowych. Punkt nie określa górnej granicy wieku uczniów, limit ten stosuje się więc również wobec uczniów starszych. Czemu podobnego luksusu nie dozwala się wobec nauczycieli przedmiotowych, którzy w porównaniu z opieką świetlicową mają chyba nieco większy zakres obowiązków (muszą dopilnować „realizacji podstawy programowej”, a więc m.in. monitorować postępy uczniów, sprawdzać czy zrozumieli treści programowe itp.)?

 

Sztywno robi się w zakresie limitów czasu zajęć, co ma bezpośrednie przełożenie na próby stworzenia autorskiej organizacji pracy szkoły. (godzina zajęciowa może trwać od 30 do 60 minut). Nie ma mowy np. o blokach 90-minutowych, nawet przy założeniu, że nauczyciele byliby zobligowani do zastosowania w ramach zajęć przerwy śródlekcyjnej… Nawiasem mówiąc, skąd w naszym narodzie tak silne przekonanie, że od uczniów nie wolno wymagać skupienia przez więcej niż 45 minut? Dziesięcioletnie dzieci znajomych skupiają się nad grami komputerowymi przez kilka godzin z rzędu. (nie twierdzimy, że to zdrowe dla ich rozwoju poznawczego i potrzeb fizjologicznych – twierdzimy, że to zgodne z psychiką każdego człowieka, który odpowiednio zainteresowany sam reguluje swoje zasoby koncentracji). Co ciekawe, ograniczenie dotyczy wszystkich typów szkół, a więc uczniów osiemnasto- i dziewiętnastoletnich, którzy być może za kilka miesięcy będą słuchać półtoragodzinnych wykładów…

I tu znajdziemy pierwsze wyjaśnienie, czemu lepiej dyrektorować przedszkolom.

Otóż w punkcie odnoszącym się do zajęć przedszkolnych znalazło się błogosławione słowo „około” (15, 30 minut)… dzięki czemu nauczyciel/ka może regulować czas zajęć stosownie do potrzeby, a nie zegarka. Nie mają tego przywileju nauczyciele szkolni (ani uczniowie!). Ale… co z tego,  że urzędnicy ministerialni –  czy też jakikolwiek wątpliwej jakości ekspert jest autorem tego przepisu – łaskawie dopuszczają możliwość elastycznego regulowania tzw. godziny zajęciowej? Czy naprawdę tej decyzji nie powinno się pozostawić szkole, tak, jak się jej pozostawia wybór patrona?

Paragraf 12 (regulujący organizację dnia przedszkola) powinien odnosić się również do szkół, bo odzwierciedla mądrą zasadę, że dyrektor organizuje ramowy plan dnia pracy placówki w porozumieniu z radą pedagogiczną i rodzicami,z uwzględnieniem zasad ochrony zdrowia i higieny nauczania, wychowania i opieki, potrzeb, zainteresowań i uzdolnień dzieci, rodzaju niepełnosprawności dzieci oraz oczekiwań rodziców”.

Co więcej, nauczyciele poszczególnych oddziałów mają równą autonomię w kwestii organizowania dnia pracy swojego oddziału: „nauczyciel lub nauczyciele, którym powierzono opiekę nad danym oddziałem, ustalają dla tego oddziału szczegółowy rozkład dnia, z uwzględnieniem potrzeb i zainteresowań dzieci” (polski system oświaty, gdzie już w 4 klasie wprowadza się odrębnych nauczycieli przedmiotowych, uniemożliwia ten luksus, który mają uczniowie i uczennice podstawówek np. kanadyjskich –  mogą spędzić jednego dnia nawet i godzinę nad projektem z geografii, potem odpocząć czytając książeczki, żeby następnie przez pół godziny ćwiczyć sprawność arytmetyczną lub pisać swoje dzienniki refleksji…)

 

Dalej (w paragrafie 13) ministerstwo łaskawie dopuszczając możliwość organizowania zajęć w klasach łączonych, pracowicie zastrzega limity liczby godzin zajęć, którą można organizować w ten sposób. Czemu? Łamię sobie głowę, ale nie widzę wytłumaczeniem poza jedynym: chęć zachowania jak największej władzy nad organizacją pracy placówki, zapewne z paternalistycznym uzasadnieniem, że „autor rozporządzenia wie lepiej” od dyrektora placówki, wspartego opiniami swoich nauczycieli, rodziców i uczniów.

 

A to jest założenie wprost z filozofii dyktatury. W kierunku której edukacja polska zaczyna dryfować…

 

Zofia Grudzińska