O REKRUTACJI W SEJMIE

Komisja Sejmowa przyjęła informację Ministra Edukacji Narodowej. Oto relacja z dyskusji sejmowej.

 

GŁOS MINISTRA: WSZYSTKO SIĘ UDAŁO

Ministerstwo Edukacji Narodowej na wczorajszym posiedzeniu Komisji Sejmowej Edukacji, Nauki i Młodzieży poinformowało posłów o przebiegu rekrutacji do szkół ponadpodstawowych. Według ministra Kopcia postępowanie rekrutacyjne odbywa się zgodnie z przepisami, przygotowanie liczby miejsc w zupełności zaspokoiło zapotrzebowanie, bo „liczba przygotowanych miejsc przewyższa liczbę absolwentów” – aczkolwiek to ostatnie „w skali kraju”. Wiceminister przyznał wszak, że „rekrutacja  faktycznie ma wyjątkowy charakter”. Następnie wyświetlił prezentację, opartą na wynikach z województw, które wcześniej już ogłosiły wyniki pierwszego etapu, a z której wynikało, że nie jest inaczej, niż zwykle i wolne miejsca są. W tzw. „międzyczasie” dotarły wyniki z tych województw, które pierwsze rezultaty ogłosiły kilka godzin wcześniej. Na ostateczne podsumowania trzeba zaczekać do 25 lipca, kiedy zgodnie z kalendarium ministerialnym zakończy się drugi etap rekrutacji. Co widać dziś, to wyższe progi punktowe – w niektórych liceach nawet o 20 punktów w stosunku do ubiegłego roku, o kilka punktów wyższe nawet w liceach, które w rankingach zalegają blisko dna. Jakbyśmy nie sprzeciwiali się rankingom dla zasady, nie da się ukryć, że stanowią one dla wielu absolwentów podstawówek i ich rodziców drogowskaz rekrutacyjny. Ciekawe, że w dyskusji która nastąpiła, posłowie partii rządzącej nagle wyrażali fundamentalny sprzeciw wobec dzielenia szkół na „słabe” i „dobre”, argumentując, że szkoła jest „tak dobra, jak uczniowie i nauczyciele”. Być może idąc za tą refleksją, zastanowimy się wszyscy nad zasadnością nie upubliczniania zagregowanych wyników egzaminów zewnętrznych (jak to jest np. w Finlandii, gdzie nie ma rankingów, bo nikt nie wie, jaki „wynik uzyskała szkoła” – wyniki uzyskują wyłącznie indywidualni uczniowie…). Na razie jednak CKE dane te ujawnia, media je przedrukowują i rodzice z dziećmi dywagują „o, tutaj nie pójdziesz, bo to słaba szkoła”…

 

WĄTEK PIERWSZY DYSKUSJI:  KTO GDZIE SIĘ UCZYĆ BĘDZIE

 

Posłowie opozycji, co było do przewidzenia, podkreślali, że zapewnienia miejsc w szkołach ponadpodstawowych dla „wszystkich” absolwentów podstawówek nie oznacza, iż wszyscy będą się uczyć w szkołach odpowiednich dla ich predyspozycji. Owszem, „wymarzone szkoły” nie są objęte konstytucyjną gwarancją prawa do edukacji, ale akceptowanie faktu, że niektórzy kandydaci do liceów znajdą się nagle w sytuacji, w której – pomimo całkiem dobrych wyników nauki w szkole podstawowej – będą zmuszeni wybierać technikum (nie wspominając już szkół zawodowych, czyli zgodnie z aktualnym nazewnictwem „branżowych”), nie jest niczym, czym można by się chwalić. Natomiast niektórzy posłowie partii rządzącej puścili farbę, czyli mimowolnie zdradzili dalekosiężne plany swoich decydentów. W tym roku rusza reforma szkolnictwa zawodowego i za rok będziemy oceniać, jak się powiodła. Warto więc zapewnić jak najwyższą jakość naboru, czyli dopełnić klasy młodzieżą, która miała aspiracje licealne, ale nie przeskoczyła absurdalnie wysokich progów selekcyjnych spowodowanych przez „podwójny rocznik”… Poseł Sprawka mówił wprost: „…w powiatach ziemskich jest to szansa podtrzymania istnienia szkół. W przypadku dużych miast nie ma się co czarować – popularne szkoły zawsze pracowały na granicy możliwości”. A poseł Moskal z rozbrajającą szczerością ogłasza: Mówmy, że szkoły branżowe są dobrymi szkołami.”

Posłanka Szumilas proponuje inne spojrzenie: „Mówi pan [minister], że liczba przygotowanych miejsc jest większa niż liczba absolwentów. Być może po zsumowaniu miejsc w szkołach branżowych. Ale uczniowie z małych miejscowości też mają aspiracje i chcą pojechać do większego miasta, by tam się uczyć. Tu nie chodzi o szkoły ich marzeń, ale takie, które dadzą szansę wyjścia za środowisko, w którym się urodzili. Tymczasem od ministra Piontkowskiego słyszymy: <jak uczeń nie dostanie się do szkoły w dużym mieście, niech jedzie do miasteczka oddalonego o 40 km od tego miasta, tam są miejsca>”.

Posłanka Augustyn zauważa: „jeśli uczeń ma możliwości i aspiracje, to byłoby dobrze, gdybyście za niego nie decydowali. […] Poszkodowani są nie tylko tegoroczni dobrzy uczniowie – w zeszłym roku wiele topowych liceów ograniczała liczbę klas, by przygotować się na ten rok.

 

Bardzo trafnie skomentowała też radna Warszawy Dorota Łoboda: „co mamy powiedzieć ponad 700 uczniom i uczennicom, którzy nie dostali się do żadnego liceum? Wskazywanie szkoły branżowej nie ma sensu, bo one nie powinny być zapełniane tymi, którzy mieli nieszczęście urodzić się w rocznikach, które objęła nieudana reforma pani Zalewskiej. To samo dzieje się w innych dużych miastach. Znakomicie, że są miejsca w szkole technicznej pod Lublinie, ale nam chodzi o miejsca odpowiadające kompetencjom i uzdolnieniom uczniów i uczennic”.

Wytykano opozycji, że wiele razy przepowiadali czarno, a wyszło wspaniale. Na przykład podstawy programowe… No dobrze,  są, ale czy przygotowane na kolanie zdały egzamin? Zmieniły w znacznym zakresie treści i ograniczyły autonomię nauczycieli. Ale „państwu tutaj nie chodzi o dobro dzieci. Szkoły branżowe powinny być jak najlepsze, powinny kształcić dobrych fachowców, ale nie powinny do nich być kierowane dzieci, które mają inne predyspozycje” – stwierdziła Zofia Grudzińska z Fundacji Przestrzeń dla Edukacji (i autorka niniejszej relacji).

 

PYTANIE DO POSŁANKI

Nie bardzo wiadomo, co miała na myśli posłanka Rusecka z PiS-u, podkreślając, że „w reformie chodziło o to, żeby uczniowie uzyskali wykształcenie zgodne ze swoimi kompetencjami”. No, to udało się czy nie bardzo? Bo chyba dla nikogo „nie ulega wątpliwości, że podwójny rocznik wpłynie na życie zarówno ich, jak i tych z lat przed i po. Będą mieli problemy przy rekrutacji na uczelnie i przy wchodzeniu na rynek pracy”, jak zaznaczył Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich.

 

WĄTEK DRUGI DYSKUSJI: UCZYĆ SIĘ, ALE W JAKICH WARUNKACH?

Kolejne głosy krytykujące samozadowolenie ministra dotyczyły warunków nauki w liceach, które otworzyły dodatkowe klasy. Te, które poprzednio prowadziły gimnazja, znalazły pomieszczenia (chociaż nie mówimy głośno, że to nie rozwiązuje problemów z kadrą pedagogiczną). Ale w wielu szkołach konsekwencją będzie nauka na dwie zmiany. W powiecie wadowickim, gdzie drugą kadencję rządzi PiS, jedna trzecia szkół będzie pracować w systemie dwuzmianowym. Podobna sytuacja jest w powiecie oświęcimskim, gdzie zlikwidowano poprzednio trzy szkoły” – jak podkreślał poseł Sowa. A poseł Maciejewski z Kukiz ’15, chociaż starał się jak mógł, by pochwalić skutki podwójnego rocznika, musiał ujawnić kolejne problemy („w 11 starostwach województwa warmińsko-mazurskiego od Ełku po Olsztyn – uzyskałem odpowiedzi, że są jeszcze wolne miejsca. Sytuacja Olsztyna jest wyjątkiem, jednocześnie jednak tam jest to naturalne zasysanie z okolicznych miejscowości. Owszem, pojawił się problem burs, szczególnie w wypadku miasta wojewódzkiego”).

Jak jeszcze – poza dwuzmianowością – radzą sobie szkoły?  W niektórych „inne licea oddały swoje pomieszczenia, by tam odbywać zajęcia”. W Łodzi „znaleziono brakujące miejsca przez zwiększenie liczby uczniów w klasie do 34-36”. O dziwo, teraz okazuje się, że nie ma sprawy, bo jakość edukacji zależy od nauczycieli, a tych mamy dobrych (podkreślał poseł Sprawka), więc poradzą sobie nawet w tak licznych klasach. Zapewne, jeśli za kilka lat okaże się, że nie wyszło wspaniale, będzie można zastanowić się nad obcięciem nauczycielskich pensji?…

 

PO CO BYŁA REFORMA?

W trakcie dyskusji posłowie PiS-u kilkakrotnie wyjaśniali, że jak najszybsza reforma była konieczna, bo trzeba było przywrócić czteroletnie licea (trzyletnie ponoć źle przygotowywały do studiów), co wywołało zdziwienie autorki niniejszej relacji. Zofia Grudzińska spytała, „czy nie można było naprawić sytuacji przez wydłużenie edukacji, a nie skracanie edukacji powszechnej? Utrzymać system 6+3 i dodać dodatkowy rok licealny”.

 

GŁOS HAŃBY

Z ubolewaniem donoszę, że poseł Dolata (PiS) zatracił proporcje rzeczowej dyskusji, rzucając przepełnione jadem oskarżenia na opozycję: ”Mieliście tyle fatalnych zapowiedzi… opozycja chciała uderzyć w młodzież, rodziców, w nadziei że masowo będą głosowali na PO. Nie udało się, wykazaliśmy się odpowiedzialnością, spaliło na panewce. Teraz macie kolejną Wunderwaffe, rekrutacja, tym położymy PiS na łopatki… a wszyscy rozsądni ludzie wiedzą, że nigdy i nigdzie młodzież nie dostawała się do wymarzonych liceów… nikt nie epatował opinii społecznej, nie ronił krokodylich łez… kłamstwo ma krótkie nóżki i teraz pełzacie, a ja się zastanawiam, co wymyślicie jeszcze…” (proponował też przewodniczącemu Komisji Grupińskiemu, by zorganizował jakieś seminarium wychowawcze dla posłów PO).

 

PYTANIA BEZ (realnej) ODPOWIEDZI

Przedstawiciel korporacji samorządowych Wójcik (Związek Miast Polskich) ubolewał, że „w materiale ministerialnym zabrakło prostego słowa „dziękuję” skierowanego do jednostek terytorialnych”. Prosimy o więcej pieniędzy, bo resort pomylił się przy szacowaniu wydatków związanych z reformą. Nie mam zahamowań, by o tym mówić. Nakłady na edukację w Polsce powinny realnie wzrastać i o to należy walczyć. Większe nakłady powinny się zacząć od 2020 roku. Ta tegoroczna fala jest dopiero początkiem problemu. Mówiliście o odpowiedzialności. Czytam, że analizy były przeprowadzone wcześniej i się zgadzają – ale to nie jest sytuacja prawdziwa, bo nie przewidzieliście. Poprawcie się i zagwarantujcie nam środki na rozbudowę infrastruktury. I nie mówcie, że gwarantujecie z naszych własnych środków, bo rezerwa jest dobrowolną decyzją samorządów – na wypadki losowe, a nie na planowane ruchy, jakimi jest reforma edukacji.

 

Najkrótsze, ale najbardziej rzeczowe wystąpienie miał poseł Jarubas, ograniczając się do pytań:  czemu nie zapewniono dodatkowych finansów w związku z sytuacją podwójnego rocznika? Czemu nie przygotowano odpowiedniego zwiększenia klas? Proszę nie zasłaniać się samorządami, bo to nie one uchwaliły reformę”. Wyprzedzając fakty zdradzę, że minister Kopeć na te pytania odpowiedział wyłącznie cytując liczby subwencji budżetowej, które od dawna znamy.

 

CODA, CZYLI MINISTER ODPOWIADA…

„Każdego roku kwestia rekrutacji budzi emocje, ale naszym zadaniem było dostarczyć informacji statystycznych. Samorządy decyzje dotyczące sieci szkół podejmowały w oparciu o trzy elementy: liczbę absolwentów na terenie powiatu, procent przybywający spoza powiatu i procent uczniów wybierających poszczególne typy szkół. Te decyzje – patrząc na to, co się dzieje – były słuszne. Z żalem przyjmuję deprecjacje szkół branżowych, ale trzeba sprostować: system jest drożny, uczniowie mogą się tam przygotować do matury.” Oczywiście minister nie wypowiada się w imieniu uniwersytetów i politechnik, które za pięć lata będą miały prawo odróżniania matury zdawanej w trybie licealnym (egzaminy w obszarach o profilu akademickim) od trybu „branżowego” (egzamin zawodowy zastępujący egzamin na poziomie rozszerzonym)…

 

DRUGA CODA, CZYLI O TYM, ŻE NALEŻY DZIĘKOWAĆ

Zakończmy jednak cytatem z wystąpienia posła Moskala, który rozczulająco szczerze przyznaje, że „dwuzmianowość może się pojawić, ale […] uważam, że wszyscy dbamy o ucznia”. Wreszcie wzywa do wręczenia laurki ministerstwu, chociaż „dzisiaj idealnie pan minister nie odpowiedział, ale z danych statystycznych wynika że problemu nie ma. Możliwe, że ambicje uczniów nie zostały spełnione, ale nie mówmy że licea są złe […] i dziękujmy ministrowi za materiał który przygotował”.

Zofia Grudzińska