Wiele hałasu o nic

…czyli o poetyce rozporządzeń zaciemniających to, co jest lub powinno być jasne: że nauczyciel, by awansować, powinien solidnie spełniać swoje obowiązki…

Krytycznie: o projekcie rozporządzenia w sprawie uzyskiwania stopni awansu zawodowego przez nauczycieli.

Będzie głównie krytycznie, bo całe rozporządzenie w gruncie rzeczy jest w prezentowanym kształcie zbędne. Zamiast tworzyć podstawy przejrzystego zarządzania procesem rozwoju zawodowego nauczycieli, mnoży tautologiczne kwiatki, zamieniając to, co w gruncie rzeczy proste i logiczne, w mistyczny proces godzien uwiecznienia w annałach średniowiecznych tajnych stowarzyszeń.

I niestety ta wada skutecznie przesłania to, co dobre (chociaż nieliczne) – konkrety, jakich od nauczycieli powinno się oczekiwać w miarę, jak zdobywają doświadczenie i sprawność zawodową.

Związek Nauczycielstwa Polskiego trafnie zauważa w swojej negatywnej opinii, przedstawionej w trybie konsultacji, że „projektując rozwiązania wiążące ocenę pracy i awans zawodowy nauczycieli należy zadbać o spójność. [Tymczasem] Kryteria są na rozmaitych poziomach ogólności i nierzadko zawierają się jedne w drugich lub stanowią powtórzenie, co uniemożliwia stworzenie precyzyjnego zbioru wskaźników.”

Sposób ustalania uogólnionej stopniem oceny pracy określony w § 6 rozporządzenia jest niezrozumiały i nie precyzuje zasad określania procentowego poziomu spełniania poszczególnych kryteriów oceny – nie wiadomo, co znaczy „ustalenie poziomu spełniania kryteriów oceny pracy nauczyciela na poziomie (§ 6 ust. 2 rozporządzenia)”. Zapisy tego paragrafu potęgują nawet wątpliwości ustawowe, nie rozstrzygając, czy przy ustalaniu oceny należy wziąć pod uwagę poziom spełniania poszczególnych kryteriów określony przy pomocy wskaźników (jak wskazywałyby zapisy ustawowe), czy też jakiś uśredniony poziom spełniania wszystkich zastosowanych w procesie wskaźników – niezależnie od ich przypisania do poszczególnych kryteriów. Niejasne jest nawet, w jaki sposób w ogóle ustalić niezbędny zestaw wszystkich owskaźnikowanych kryteriów, które muszą być zastosowane w konkretnej ocenie, gdyż musi je spełniać oceniany nauczyciel.”

Ale ta krytyka nie wyczerpuje zasadniczego uchybienia, jakim grzeszy rozporządzenie o awansie zawodowym. W jego projekcie jest mianowicie taki paragraf, którego obecność wyśmienicie charakteryzuje niedostatki naszego modelu działania społecznego.

Otóż chciałoby się widzieć szkołę jako nie tylko instytucję, w której działania odbywają się dzięki ściśle opisanym procedurom, jak montaż samochodu na taśmie fabrycznej. Chciałoby się widzieć placówkę funkcjonującą jako skuteczna wspólnota ludzi. Źle działoby się w społeczeństwie, które musiałoby stworzyć specjalny akt prawny, regulujący warunki współżycia w rodzinie. („Rodzice zapewniają warunki do porannego czyszczenia zębów”…).

Tymczasem mamy sytuację, w której szkoła, decyzją dyrektora, zatrudnia nowego nauczyciela (nową nauczycielką), a ponieważ jest młody/a i niedoświadczony/a, stwarza mu (jej) warunki wdrożenia się do zawodu i poznania specyfiki danej placówki, jej misji, jej tradycji i zwyczajów. Czy koniecznie trzeba na poziomie rozporządzenia wymieniać podstawowe i rozsądne obowiązki dyrektora wobec stażysty? (§4 „Dyrektor zapewnia warunki: obserwacji zajęć dydaktycznych […], udziału w formach doskonalenia zawodowego […], korzystania z pomocy merytorycznej i metodycznej poradni psychologiczno-pedagogicznej [… ]”). Aby zobaczyć i zrozumieć potrzebę umieszczenia takiego paragrafu, trzeba wyobrazić sobie społeczeństwo bazujące w swoich relacjach wyłącznie na legalizmie i normatywizmie. Zamiast pracować nad kształtowaniem atmosfery wzajemnego zaufania – które zakłada dostrzeganie i uszanowanie potrzeb – mamy na podorędziu paragrafy. Żeby nauczyciel mógł „w razie czego” wyprodukować pisemko odwoławcze wskazujące, jak to „dyrektor nie zapewnił” (w jaki sposób tego nie zrobił? Zabraniając wejścia na cudze zajęcia?). Czy też by dyrektor mógł wykazać, że „zapewnił” (w jaki sposób? Wskazując konkretne zajęcia?) a stażysta nie wykonał? Czy chodzi o sytuację, w której stażystka zwraca się do starszej koleżanki o pozwolenie obserwacji jej lekcji, ta odmawia, więc stażystka angażuje dyrektorkę do interwencji (zapewne pośrednio, poprzez zgłoszenie obstrukcji opiekunowi stażu, który to opiekun wystosuje notkę do dyrektorki, która…) Otóż gdyby tak faktycznie funkcjonowała szkoła, stażystka powinna jak najszybciej z niej uciekać.

Powyższa refleksja jest nie tylko krytyką samego rozporządzenia, ale też (anty)kultury życia społecznego, jaką ochoczo budujemy poprzez zgodę na przesadnie uszczegółowione akty prawne. Za kolejny przykład wszechwładnego paradygmatu normatywizmu posłuży kolejność punktów, w jakiej rozporządzenie porządkuje „wymagania niezbędne do uzyskania stopnia nauczyciela kontraktowego”. Na pierwszym miejscu – znajomość prawa. Nie umiejętność prowadzenia zajęć czy rozpoznawania potrzeb uczniów, te wymieniono w dalszej kolejności…

Zdecydowanie za krótki jest termin siedmiu dni na napisanie sprawozdania (bo przecież nie są to dni wolne od pracy, ale zwykłe dni robocze, kiedy stażyści i stażystki uczą, przygotowują zajęcia, sprawdzają prace i pełnią inne obowiązki – dyżury, prowadzenie zwykłej dokumentacji itp. Z własnego doświadczenia i z informacji wielu koleżanek i kolegów wiem, że nawet posiadając notatki robocze, trzeba czasu i refleksji, żeby połączyć je w spójną całość. Nie jest wystarczającym uzasadnieniem tłumaczenie, że chodzi o kalendarz roku szkolnego, skoro dotychczasowa praktyka dowiodła, że bez tak drakońskiego popędzania można wszystkie terminy odpowiednio dopiąć.

Obowiązku opiekuna stażu – poza niejasnym sformułowaniem  pierwszego punktu: „współpracuje” nie wiadomo w czym: współtworzy plany zajęć? współ-odbywa rzeczone zajęcia? – są zrozumiałe. Warto jednak zwrócić uwagę na kilka szczegółów. Opiekun w ramach „zapoznawania ze szkołą” ma obowiązek (jako jedyny wpisany w akt prawny) przedstawić dokumenty, a nie placówkę – to ponownie wzmocnienie społeczeństwa funkcjonującego w ramach porządku legalistycznego, a nie relacyjnego. Oto nie sposób pozbyć się wrażenia, iż prawodawcy uważają przedstawienie dokumentów za równoznaczne z zapoznaniem z funkcjonowaniem szkolnego organizmu. Rentgen wystarcza za żywego człowieka.

I warto powtórzyć, że w normalnie funkcjonującej wspólnocie połowa tych punktów jest kompletnie niepotrzebna. Jest też wyrażona ogólnikowo, co nie pasuje do aktu prawnego, który ma ewentualnie służyć wykazaniu, że coś zostało lub nie zostało dopełnione. (Jak ma potencjalnie niezadowolony z wsparcia opiekuna stażysta wykazać, że opiekun go nie „inspirował do podjęcia wyzwań zawodowych”?)

Skoro już zaś wprowadzono rozporządzenie, skądinąd merytorycznie obciążone wieloma wadami, ale wymieniające już jakieś kryteria oceny pracy na poszczególnych etapach awansu zawodowego, to czemu nie zastosowano tych samych również w niniejszym rozporządzeniu, skoro słyszymy, że celem nowelizacji jest wypracowanie spójności systemu oceny pracy i awansu zawodowego? Skoro w kryteriach oceny pracy stażysty znalazło się sformułowanie o „współpracy z innymi nauczycielami” oraz „rodzicami”, to czemu nie ma o tym mowy przy określaniu wymogów do uzyskania stopnia nauczyciela kontraktowego? To jest kolejny przykład mnożenia bytów prawnych ponad potrzebę – jak w krytykowanym przez nas rozporządzeniu „w sprawie wykazu zajęć […] prowadzonych […] przez nauczycieli poradni psychologiczno-pedagogicznych oraz nauczycieli: pedagogów, psychologów, logopedów, terapeutów pedagogicznych i doradców zawodowych”. Być może chodzi o to, by zawsze znaleźć pałkę do zdyscyplinowania niepokornych nauczycieli czy dyrektorów?

Gdyby rozporządzenie miało bowiem służyć wyłącznie temu, by system oświaty funkcjonował sprawnie, wystarczyłoby zapewnić, że nauczyciel/ka podejmując pracę podpisuje odpowiednio sformułowany „zakres obowiązków”, a w kolejnych rozporządzeniach posługiwać się prostym zdaniem: „zadowalająco wykonuje obowiązki określone w umowie o pracę”. Za proste, prawda?

Prawodawca nie zawsze mnoży przeszkody, ale wydaje się, że ułatwienia wprowadza tam, gdzie pożądana byłaby wysoka poprzeczka. Otóż wymóg, by w zajęciach otwartych, podlegających ewaluacji, uczestniczył doradca metodyczny, jest bardzo słuszny, ale słowa „w miarę możliwości” czynią ów zapis w praktyce martwym. Owszem, wiadomo, że czasem trudno skoordynować obowiązki doradcy z planami zajęć poszczególnych szkół, ale być może należy jednak od tej osoby czegoś konkretnie wymagać – na przykład dostosowania swojego grafiku zajęć tak, by móc stawić się przynajmniej raz w czasie trwania stażu czy też okresu realizacji planu rozwoju zawodowego na kolejnych etapach awansu na zajęciach danego nauczyciela? Skoro wymaga się od nauczycieli i nauczycielek, by realizując swój plan rozwoju wykonali coś o wiele trudniejszego – niełatwo jest bowiem doprowadzić do przyjścia na zajęcia nauczycieli z innych szkół – to czemu równie skutecznie, bo poprzez literę rozporządzenia, nie obligować metodyka do realizacji tego najbardziej podstawowego wymiaru swojej funkcji?

Wracając do poetyki aktów prawnych: konia z rzędem temu, kto mi pomoże zrozumieć merytoryczne implikacje wymogów na poszczególne stopnie. Czym się różni „uzyskanie pozytywnych efektów w pracy dydaktycznej, wychowawczej lub opiekuńczej na skutek wdrożenia działań mających na celu doskonalenie pracy własnej i podniesienie jakości pracy szkoły” (pomijając bełkot i tautologie, bo doskonalenie pracy własnej nauczyciela automatycznie oznacza podniesienie jakości pracy szkoły); od „uczestniczenia w pracach związanych z realizacją zadań dydaktycznych, wychowawczych, opiekuńczych i innych zadań wynikających ze statutu szkoły” oraz „doskonalenia kompetencji w związku z wykonywanymi obowiązkami”, a oczekiwaniem „podejmowania działań mających na celu doskonalenie warsztatu i metod pracy [oraz] realizowania zadań służących podniesieniu jakości pracy szkoły [i] pogłębiania wiedzy i umiejętności służących własnemu rozwojowi oraz podniesieniu jakości pracy szkoły”? Wszystkie trzy sprowadzają się do tego samego – „wykonuje swoje obowiązki na jak najwyższym poziomie”. A dlaczego jedno dotyczy nauczycielki aspirującej do statusu nauczyciela mianowanego, drugie – dyplomowanego i kto prawidłowo je przyporządkuje (kolejność cytowania nie jest wskazówką), jeśli jeszcze dodam, że jeden z trzech cytatów dotyczy paragrafu pisującego wymagania, a dwa – paragrafów wymieniających powinności nauczyciela w czasie stażu. Proszę zadanie rozwiązać bez zaglądania do aktu prawnego, a zgodzę się, że to moja tępota nie pozwala mi przeniknąć subtelności zamysłu prawodawców.

Czym się różni „umiejętność rozpoznawania potrzeb rozwojowych uczniów i uwzględnianie ich w pracy dydaktycznej, wychowawczej i opiekuńczej” od „umiejętności rozpoznawania potrzeb uczniów”? Tylko prostota drugiego sformułowania zdradza, że dotyczy niższego stopnia awansu… merytorycznie oba są bowiem równoznaczne.

Natomiast na dowód, że można pisać rzeczowo, mamy chwalebny przykład konkretów w §8 (p. 3 ust. 4), podającym przykłady dokonań, jakimi powinna się legitymować osoba pretendująca do stopnia nauczycielki dyplomowanej (innowacje pedagogiczne, funkcja mentora czy koordynatora, znajomość języka obcego lub własny dorobek o charakterze naukowym lub publicystycznym, związany z profilem edukacyjnym. Nie zgodzę się z opinią, jakoby oczekiwanie od potencjalnego „dyplomowanego” profesjonalisty, że podejmie się prowadzenia badań naukowych lub współpracy z wyższą uczelnią o charakterze pedagogicznym, jest wygórowane – poza tym nie jest to oblig bezwzględny, można zamiast tego przedstawić dyplom opanowania języka hiszpańskiego i napisać tzw. innowację pedagogiczną. Nie jest to też wynalazek nowy, podobne wymagania obowiązywały od początku wprowadzenia ścieżki awansu zawodowego.

Na zakończenie jeszcze jeden szczegół znamienny dla (anty)kultury nad-legalizmu. W wypadku, gdy dyrektor placówki stwierdzi konieczność poprawek czy uzupełnień w planie rozwoju zawodowego, rozporządzenie określa minimalny termin wykonania tego polecenia: „co najmniej trzy dni”. Nie oznacza to, że dyrektor nie może dać  pracownikowi więcej czasu. Mogą się inaczej dogadać, i to jest w porządku. Wobec tego nasuwa się myśl taka naiwna: po co w ogóle wskazywać termin? Przecież jeśli dyrektor miałby ochotę sekować i dręczyć nielubianego nauczyciela, dalsze sformułowania rozporządzenia dają mu po temu tysiące możliwości (np. może po zakończeniu stażu stwierdzić, że podwładna nie wykazała „umiejętności dokonywania ewaluacji własnej pracy i wykorzystywania jej wyników do doskonalenia warsztatu pracy”).

Drodzy prawodawcy, drodzy eksperci ministerialny czy kto też tworzy te kolejne pseudo-merytoryczne potworki! Nie mnóżcie bytów ponad potrzebę. Czyżby naprawdę wasze zarobki były uzależnione od liczby znaków w projektach kolejnych aktów prawnych waszego autorstwa?

Pokażcie, że naprawdę chodzi wam o dobrą zmianę, o to, by w szkołach panowała atmosfera otwartości i przejrzystości wszystkich wobec wszystkich. Wtedy kolejne rozporządzenia można będzie skracać co najmniej dziesięciokrotnie. A może w ogóle ich już nie produkować?

 

Zofia Grudzińska